Witajcie moje Drogie!!! Dziękuję za życzenia i słowa otuchy. Przepraszam, że Was zaniedbałam, ale to się już zmienia. Pragnę Wam zakomunikować, że właśnie wczoraj późnym wieczorem, prawie zakończyliśmy remont łazienki. Tak, tak, oczy Was nie mylą, trwał aż trzy tygodnie, ponieważ odświeżenie jej to było moje marzenie, które ciągnęło się aż 11 lat (ale wiecie jak to jest mieszkać nie u siebie, gdzie właściciel krzywo patrzy), ale coś się zmieniło i mogliśmy przystąpić do działania.
Ktoś powie, jak praca przy remoncie może być szczęściem, zapewniam niedowiarków, że może i to ogromnym, chociaż nie obyło się też bez łez i załamania.
Zacznę od początku, a w sumie to zaczęło się od odremontowania w połowie lutego pomieszczeń w suterynie na prośbę teściowej. Uznaliśmy więc z Mężem, że skoro już się brudzimy to odmalujemy, dodam ODMALUJEMY! naszą łazienkę i wymienimy wannę. Taki był pierwotny plan, a wyszło z tego....słów brak. Niestety wiele rzeczy zostanie w dalszym ciągu stare, m.in. podłoga i kafelki oraz stare drewniane okno. Daleka jest droga od tego co by się chciało, a co się jest w stanie mieć, ale jak mawiał mój kolega ze studiów "jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma". Może, może kiedyś.... Dodam, że cały dom jest w klimacie i takim stanie jak zobaczycie na zdjęciach:(
Na początek usunęliśmy stary, niepotrzebny już bojler:
oraz zbiornik wyrównawczy, który często robił nam wredne niespodzianki i zalewał paskudną rdzą ściany, pralkę i całą łazienkę. Cieszyliśmy się jak dzieci, że się tego pozbywamy,
ale i popłakaliśmy się, bo w czasie usuwania jednej z podpór wyleciała nam dziura na wylot w odremontowanym dwa lata temu przedpokoju:
Następnie Mąż zajął się usuwaniem wystających rur:
Kilka kafli, które kładzione starą metodą sprzed 40 lat, było odparzonych, dosłownie kilka i Mąż postanowił je na nowo dokleić, ale w momencie gdy postukał w te widocznie odstające, posypały się inne, które nie powinny i ...sami popatrzcie, dodam wiele się rozbiło, bo nie nadążaliśmy ich łapać:
Po raz drugi polały się nam łzy rzęsiste, nasz budżet nie pozwala na zakup nowych:(.
Wymiana wanny "chodziła" za moim Małżonkiem od dnia kiedy się tylko pobraliśmy (11 lat) z wielu powodów, jeden poniżej, a drugi znajduje się pod wanną i będzie o nim trochę później:
Zapytacie, dlaczego tak długo? Długo, by o tym mówić, ale jedno wiadomo, to finanse, drugie inne czynniki natury społecznej.
Potem drapanie ścian ze starej, ponad 20 letniej farby, gruntowanie i inne naprawy:
Przyszedł wreszcie czas na usunięcie wanny:
Po wyniesieniu wanny naszym oczom ukazał się drugi powód jej wymiany, o którym oczywiście wiedzieliśmy, bo często nam łazienkę zalewało:
Po usprzątnięciu i przygotowaniu do dalszych prac nadeszła pora na pierwsze przymiarki osłony i wanny:
Było to potrzebne, by można było przerobić doprowadzenie wody do wanny i umywalki oraz dobudowanie murka pod parapetem:
Potem reszta prac, szpachlowanie, czyszczenie, gruntowanie, malowanie na biało...
i wreszcie położenie koloru, który wybrał mój Mąż, miał tylko jedno mieć na uwadze przy wyborze koloru: każdy byle nie żółty! Dlatego wybrał jesienną brzoskwinię, zdjęcia tego nie oddają w 100 procentach, ale nie jest to żółty, tylko tak dla zobrazowania dodam, że to coś to taki mocny kolor łososiowy:
Jednak nasza radość została zakłócona małym, aczkolwiek bardzo stresowym incydentem. Otóż po zalakierowaniu na biało czoła bojlera, zauważyliśmy, że na spawie gdzie grzałka zaczęła pojawiać się woda, która nie powinna tu być:
Nawet sobie nie wyobrażacie co podżyliśmy, bo już przed oczami stanął na zakup nowego bojlera...Na szczęście po uszczelnieniu poxipolem, więcej kropli nie było i odetchnęliśmy z ulgą. Aż wreszcie nadszedł upragniony dzień końca, no może nie do końca, bo pogoda się zepsuła i malowanie okien musi poczekać, i czeka nas jeszcze zakup nowej umywalki, ale nie wyobrażacie sobie jak się cieszę, że można się już normalnie umyć, zrobić pranie a wszystko to w odświeżonej łazience. Wybaczcie jakość zdjęcia, ale zrobione na gorąco przy sztucznym oświetleniu.
Lwią część prac wykonał mój Mężuś, ja ile mogłam to pomogłam. Z racji tego, że nie cały czas byłam potrzebna, udało mi się skończyć coś dla Agatki z "Kącika Małej Sowy" na II część naszej prywatnej wymianki, udało mi się zrobić obiecane bransoletki prezentowane wcześniej oraz zrobić prawie połowę zamówionego przez znajomą bieżnika. Pomijam chorobę dzieci i własną. Dopadła nas paskudna infekcja górnych dróg oddechowych, na szczęście bez gorączek, więc jest wszystko ok.
Pogoda popsuła się dopiero wczoraj, więc cały remont w wiosennej atmosferze przebiegał, więc też plus.
Mam wielką nadzieję, że Was nie zanudziłam. Widziałam, że u kilku z Was też remonty wrą, więc trzymam mocno za Was kciuki i życzę pomyślności przy pracach. Do kolejnego. Pozdrawiam!!!!